Oto widzisz, znowu idzie jesień –
człowiek tylko leżałby i spał…
Załóżże twoj szmaragdowy pierścien:
blask zielony będzie miło grał.
No właśnie. Wrzesień trwa, dziwny jakiś, jak nie upały to przenikliwe chłody…Babie lato nas ominęło, za to właściwie od pierwszego września zalęgły się wśród nas jakieś choróbska. Chętnie przyjęłabym na pocieszenie szmaragdowy pierścień, albo chociaż możliwość leżenia i spania, ale cóż – co wolno poecie, to nie zwykłej kobiecie.
Walczę więc z bolącymi gardłami, cieknącymi nosami, duszącymi kaszlami, własnymi migrenami oraz piętrzącymi się przetworami i powoli, powoli trafia mnie SZLAG. Jest taki cytat serialowy, który powtarzam sobie w ciężkich chwilach, dla upuszczenia pary – a teraz wy sobie tu zostańcie, a mamusia pójdzie do drugiego pokoju i tam sobie spokojnie zwariuje…Wypowiadała te słowa bohaterka grana przez nieodżałowaną Gabrielę Kownacką – i kiedy przypominam sobie jak ona to cudownie mówiła, to poprawiam sobie humor lepiej niż zrobiłby to szmaragdowy pierścień.
Lato się tak jak skazaniec kładzie
pod jesienny topór krwawo bardzo –
a my wiosnę widzimy w szmaragdzie,
na pierścieniu, na twym jednym palcu.
W ramach krwawego końca lata, postanowiłam wyprawić rodzinie fastfoodowy piknik tarasowy. W roli głównej – hamburgery. Żeby było krwawo, mięśnie i z grilla. Bułeczki tym razem były kupne, ale zwykle pieczemy własne.
Tak więc należy wziąć sześć silnych dziewek kuchennych, a z braku takowych wszystkie dostępne pod ręką dzieci i zagonić do rozpalania grilla oraz miąchania mielonego mięska.
Na sześć osób potrzeba kilo dwadzieścia mielonego, powinno być wołowe, u nas zwykle jest mieszane a czasem wieprzowe. W końcu robimy HAMburgery, a z wołu to jakieś raczej BEEFburgery, nie? Potrzebujemy też jedną porządną cebulę, dziarski ząbek czosnku, sól, pieprz, paprykę, tudzież inne przyprawy np kminek, kolendrę itp, itd. Cebulkę drobno pokrajaną dusimy na patelni, najlepiej na wodzie z odrobiną oleju, wtedy całość jest trochę mniej tłusta. Odstawiamy i studzimy. Do mielonego mięska dorzucamy sól (masa ma być wyraźnie słona), jajo albo dwa (zależnie od wielkości) oraz przyprawy, a także przestudzoną cebulę i mieszamy. Mieszamy, mieszamy, mieszamy tak długo, aż masa będzie jednolita, a wszystkie składniki ładnie się wzajemnie przegryzą.
Winko podchodzi do takiego pożywienia, a jakże. Najlepiej wybrać jakieś porządne, z beczką w nosie, jak to uroczo ujmują sommelierzy. Nam do hamburgerów najlepiej pasuje jakaś hiszpańska Rioja – musi być zdecydowanie i wyraziście.
Kiedy kotleciki są już prawie-prawie gotowe, grillujemy z lekka bułeczki. My używamy do tego po cepersku, pieca domowego, jednak prawdziwi hardcorowcy nie uznają czego innego niż gorący, żywy płomień ogniska. Niech im będzie.
Jak już nikt nie może wytrzymać z głodu, cudowne jadło pojawia się na stole. Tylko głęboko wpojona kultura osobista chroni posiłek przed pożarciem go natychmiast, gołymi rękami, jak nie przymierzając Kmicic z towarzyszami. Smacznego.
- 2 łyżki masła, roztopionego i przestudzonego
- 1,5 łyżki cukru
- 3/4 łyżeczki soli
- 1 łyżeczka drożdży instant (4 g) lub 8 g drożdży świeżych
- 1 jajko
- 2,5 szklanki mąki pszennej
Ponadto:
- 1 żółtko
- 1 łyżka mleka
- sezam do posypania
Mąkę pszenną wymieszać z suchymi drożdżami (ze świeżymi najpierw zrobić rozczyn). Dodać resztę składników i wyrobić, pod koniec dodając roztopiony tłuszcz. Wyrobić ciasto, odpowiednio długo, by było miękkie i elastyczne. Uformować z niego kulę, włożyć do oprószonej mąką miski, odstawić w ciepłe miejsce, przykryte ręczniczkiem kuchennym, do podwojenia objętości (zajmie to około 1,5 godziny).
Po tym czasie uformować 8 bułeczek, które po uformowaniu w kulkę należy mocno spłaszczyć dłonią. Bułeczki ułożyć na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia, przykryć lnianym ręczniczkiem i pozostawić do podwojenia objętości na 35 – 45 minut. Wyrośnięte bułeczki posmarować żółtkiem wymieszanym z mlekiem, posypać sezamem.
Piec w temperaturze 200ºC przez 12 – 15 minut.
Dodam tylko, że my robimy podwójną albo i potrójną porcję… Jak człowiek bardzo się spieszy, to może pominąć te czasy wyrastania, albo przynajmniej znacząco je skrócić. To prawda, że bułeczki są wtedy nieco mniej puszyste, ale niebiański smak pozostaje. Te bułeczki bardzo miło smakują też do weekendowego śniadania. Można wtedy ciasto zrobić w piątek wieczór i zostawić przykryte na noc w lodówce. W sobotni poranek tylko wrzucamy je do piecyka i delektujemy się gorącym pieczywkiem od samego rana, przyjmując wyrazy zachwytu oraz uwielbienia od całej dosłownie rodziny.
A na deser – ciasto ze śliwkami i porządna kawa. Miłej jesieni!